wolę nieplanowane urlopy…

A miało być tak pięknie… w-szpitalu

hmmm.. w sumie nie było najgorzej, ale życie oczywiście znalazło sposób, żeby nas po raz kolejny doświadczyć i to w te mniej przyjemne doświadczenia. Wiem, że nie zawsze będzie kolorowo i nie zawsze będzie zdrowo, ale obawiam się, że za każdym razem kiedy choroba nas dotknie, będę tak samo się bała i przeżywała całą sytuację! Szczególnie wtedy, kiedy chodzi o Búhokida. A było to tak..

Z Słupska wyruszyliśmy do Gdyni, gdzie wynajęliśmy świetne mieszkanko za pośrednictwem airbnb.pl – polecam, a jeśli ktoś wybiera się do Gdyni chętnie polęcę „nasze” lokum. Kolejne trzy dni spędziliśmy buszując po Jarmarku Dominikańskim w Gdańsku, zajadając pyszną rybkę w Barze Przystań w Sopocie (gdzie złapała nas mega burza, która Búhokidowi bardzo się podobała) i korzystaniu z kąpieli morsko-słonecznych na plaży orłowskiej w Gdynii, a towarzyszyli nam nasi przyjaciele i ich córeczki. Oczywiście nie zabrakło rozmów o dzieciach i wymiany poglądów, które pozostawiły kolejne refleksje.

Dżejdżeje (taki nick nadaję trójmiejskim przyjaciołom) mają świetny kontakt ze swoimi pociechami, mają u nich posłuch, darują się wzajemnym szacunkiem i zaufaniem. Podczas naszych wieczornych rozmów, po tym jak dzieci poszły spać, doszliśmy do bardzo ciekawej konkluzji. Wychowanie dziecka jest ogromnie ciekawą, ale i odpowiedzialną przygodą, a żeby zrobić to dobrze należy oderwać się od zakorzenionych w nas obyczajowych poglądów i wsłuchać się w siebie i dziecko. Potraktować spędzanie czasu z dzieckiem jako misje, jako cel sam w sobie. Trzeba lubić spędzać czas z dzieckiem. Wiem, że po części brzmi to jak oczywistość, po części jak banał, ale analizując zachowania niektórych rodziców, okazuje się, że dla wielu dziecko jest problemem, przeszkodą czy wkurzającym ogonem. Clou: przebywanie z dzieckiem, nie posiadanie go.

Po wyjeździe z Trójmiasta udaliśmy się na południe, zatrzymując się w centrum Polski, gdzie mieszkają dziadkowie Búhokida. Niestety, nasza wizyta trwała bardzo krótko, bo już następnego dnia wylądowałam z pisklakiem w szpitalu. Dopadł nas rotawirus 😦 Szczęście w tym nieszczęściu, że przeszliśmy atak dość łagodnie. Búhokid był mega dzielny, a przede wszystkim mega kochany. Podbił serca wszystkich pielęgniarek i mam przebywających z nami na oddziale:) A ja pełna obaw o jego zdrowie, z dnia na dzień stawałam się coraz spokojniejsza widząc jak mój maluch zdrowieje.

Na zakończenie kilka zdjęć z naszych wojaży:

I kilka telefonowych: