Miłość była pierwsza..

Buhokid skończył tydzień temu pół roku! Strasznie szybko to zleciało, a w tym czasie nasze życie wywróciło się do góry nogami, poskakało trochę, siadło, wstało.. i się poukładało. Mniej więcej, tak można opisać cały proces pojawienia się Búhokida w naszej dziupli i wspólnego poznania się.

Miłość była pierwsza. Przybyła jak grom z jasnego nieba, bo niby w ciąży już kochasz tego aliena w brzuchu, ale jak pojawia się w ramionach to BUM! Wszystkie emocje eksplodują – radość, wzruszenie, troska, uwielbienie.. po prostu miłość.

Zagubienie… to te kilka – kilkanaście pierwszych tygodni, podczas których przechodzi się przez kolejną lawinę uczuć. Na szczęście to najważniejsze jest niezmienne, w przeciwnym razie nasz gatunek dawno by wymarł! Oczywiście większość czasu ubóstwia się swojego bobaska, patrzy jak śpi, jak uczy się kolejnych wielkich rzeczy, czy robi się z siebie klauna, żeby się uśmiechnął. Jednak pojawiły się też momenty, w których zaczęłam tęsknić, za czasem kiedy byliśmy tylko we dwoje. W dzień się pracowało, po południu realizowało pasje, wieczorami pichciło i gadało, a w nocy.. nie tylko się spało! Nie raz, trzymając płaczącego Búhokida w ramionach, już drugą godzinę, gdzieś nad ranem, zaczynały mi lecieć łzy ze zmęczenia, wtedy najczęściej wspominałam te czasy, wiedząc że już NIGDY nie wrócą. Po czym, rzucałam jedno spojrzenie na pisklaka i wiedziałam, że nie chcę już NIGDY do nich wracać. Rozdarcie emocjonalne nadające się na psychiatryk!  Po jakimś czasie przestałam tak się czuć. Przeszłam okres adaptacji do nowych warunków i się uspokoiłam, rozdarcie się pozszywało, a blizna zniknęła.

Poznaliśmy się. Nastał moment, w którym widzę, że Búhokid wie, że może na nas liczyć, wie że chcemy dla niego jak najlepiej, że jak mu źle to znajdzie w naszych ramionach ukojenie. Cieszy się gdy nas widzi o poranku. Nie powiedział nam tego, ale gdy nocował u dziadków i rano nad łóżeczkiem nie pojawiłam się ani ja, ani Búho był zawiedziony. Nie płakał, nie bał się, ale był zawiedziony! My z kolei wiemy, że jak zasypia lubi mieć pieluszkę tetrową przy policzku, że ma łaskotki, że jak się nudzi to piszczy, że śmieszy go mlaskanie, że jak jest w otoczeniu obcych musi mieć mamę lub tatę w zasięgu wzroku i że uwielbia kąpiele – w każdej formie – wanna, prysznic, basen, jezioro, morze!

Jestem mamą! Nadal to do mnie dociera, ale już to czuję!

A tak bywało na początku.. dość często:

6 m-cy13

czarodziejki…

Dzisiaj po facebook’u krąży filmik, który wywołał we mnie wspomnienia dnia, w którym to wszystko się zaczęło i jak dużą rolę miały w tym czarodziejki.. położne.

Zacznę od tego, że zawód położnej jest piękny!! Czyż nie? Przecież, to co robi Sonia Rochel jest cudne, urocze i wprost magiczne (zauważcie, że moczy uszy!). I nie spotkałam położnej, która nie kochałaby tego co robi. Pomimo, że są one świadkami tej samej rzeczy tyle razy, nie popadają w rutynę, a już na pewno tego nie okazują! Zapewne dzieje się tak dlatego, że są świadkami właśnie TEGO wydarzenia – narodzin! Jest to niewątpliwie najbardziej niesamowita ludzka umiejętność, a te maleństwa są po prostu przeurocze!!

Będąc w ciąży zaczytywałam się w książkach, o tym co się dzieje w moim brzuchu, tydzień po tygodniu śledziłam etapy rozwoju Bąbla (tak go nazywaliśmy i teraz też się to zdarza). W drugiej połowie ciąży przyszedł czas na przygotowanie się do porodu. Poradniki sugerowały przygotowanie sobie planu porodu, omówienie go z lekarzem lub położną. Wszystko sobie obmyśliłam, na miesiąc przed porodem wybrałam się z Búho do szpitala, gdzie zwiedziliśmy oddział, pogadaliśmy sobie z personelem i wszystko wydawało się być idealnie książkowe. Plan porodu respektowany, pozycja w trakcie porodu dowolna, nacięcie wedle woli, dwie godziny z dzieckiem tuż po urodzeniu, etc. Wszystko zapowiadało się bajecznie!! Nie miałam żadnych wątpliwości, że właśnie w tym szpitalu chcę rodzić. A gdy nadszedł ten dzień okazało się, że nie do końca jest tak, jak to zostało przedstawione! Podczas początkowych skurczy lekarz kazał leżeć – olałam go, bo ja tego nie chciałam. Podczas akcji na porodówce naciął nawet o tym nie mówiąc, próbował przyspieszać poród, co skończyło się popękanymi naczynkami w moich oczach i oczach pisklaka, a gdy maluch już był na świecie zabrali mi go i oddali po 3 godzinach, a szyjąc nie podali znieczulenia i BOLAŁO – bardziej niż poród! Rodziłam sama – przypominam, że Búho był chory – i w bólach nie byłam w stanie walczyć o przestrzeganie mojego planu. Niestety nie było tak jak bym chciała.

Pomimo, że nie było tak jak miało być, to wyszłam ze szpitala bardzo zadowolona (być może świeżo upieczona mama jest mniej czepialska 😉 ). Dzisiaj z perspektywy czasu widzę, że tak naprawdę to położne sprawiły, że mam pozytywne wspomnienia, do ich pracy nie mogę się przyczepić! Pani Agnieszka towarzyszyła mi prawie przy każdym skurczu, najczęściej nie robiąc nic innego tylko stojąc przy moim łóżku! Masowała mi plecy kiedy widziała, że może mi to przynieść ulgę! Podała telefon, żebym mogła zadzwonić do Búho tuż po otrzymaniu Búhokida w ramiona. Zasugerowała lekarzowi podanie znieczulenia podczas szycia, bo widziała, że mnie bardzo boli, i wiedziała, że nie przesadzam. Siedziała ze mną na sali porodowej po porodzie prawie 7 godzin. Nie wspominając już o opiece przez następne kilka dni pobytu w szpitalu którą otoczył nas cały zespół położnych. Wspaniałe kobiety! Myślę że ten filmik jest pięknym obrazem tego, jak się angażują w to co robią i ile serca w to wkładają!

Lekarze, to takie wiedźmy! Wszystko co było nie tak, było podyktowane decyzjami lekarzy (ginekologa i pediatry) – to oni mieli w nosie zasady, regulamin, a nawet prawo, miało być szybko, żeby mogli wrócić na kanapy w swoich gabinetach. Naprawdę trzeba mieć ich na oku! I pewnie znajdą się mamy, które nie zgodzą się z moją sympatią do położnych, ale ja póki co nie spotkałam się ze „złymi” położnymi i mam nadzieję, że tak zostanie. Każdej rodzącej tego życzę!

 

cd sówkowej podróży..

Oj, dzieje się, dzieje! I trochę przyjemności, ale i trochę problemów, no bo gdyby ich nie było nie docenilibyśmy przyjemności. Chociaż ja chyba bym się obyła bez problemów. Los jednak chciał inaczej.. ale do rzeczy.

Pierwotny plan podróży zakładał, że jeśli pogoda się popsuje to ze Szczecina pojedziemy do Berlina, który już uwielbiam pomimo że nadal mało znam. Nie sądzicie, że niektóre miasta mają po prostu to coś? Barcelona, Berlin, Budapeszt… wychodzi na to, że mają wspólną pierwszą literę:P ale ja teraz nie o tym chciałam. Wracając do planu podróży, założyliśmy także, że jeśli pogoda się nie zmieni, jedziemy nad Polskie morze, żeby popluskać się w Bałtyku.

Łatwo się można domyślić, że drugą opcję wdrożyliśmy w życie. I tak, ze Szczecina powędrowaliśmy do.. Słupska. Wiem, że to jeszcze nie morze, ale już prawie, prawie. Odwiedziliśmy Słupsk ze względu na Búho, który studiował w tym mieście i bardzo chciał zobaczyć się z przyjaciółmi ze studiów z którymi nie widział się ładnych parę lat. Dzięki temu ja miałam okazję poznać bardzo fajnych ludzi, także młodych rodziców, choć bardziej doświadczonych o prawie rok! A co za tym idzie, poznałam ich teorie wychowawcze, metody, które stosują i poglądy, jakie mają w rodzicielskich tematach. Wyszło na to, że mamy bardzo podobne podejście i fajnie było się tym podzielić. A, także wskazaliśmy sobie pewne sprawy, które troszkę umknęły naszej uwadze.

Na przykład: spanie przy włączonej lampce.

lampki-at-night

Zaleca się by niemowlęta nie miały w pokoju zupełnie ciemno ponieważ kiedy ich wzrok się rozwija trudniej im jest się odnaleźć w ciemności. Ale nie spotkałam się z informacją jak długo zapalać tę lampkę? Koleżanka Ce dała nam zagwozdkę pytając czy mały nadal śpi przy zapalonej lampce? No śpi, ale w końcu on już nie jest taki mały, to już nie jest ledwo widząca ameba, więc może czas zacząć gasić światło, coby dziecko kurzej ślepoty się nie nabawiło;)

Kolejną rzeczą, na którą Ce zwróciła uwagę jest smarowanie Búhokida po kąpieli mleczkiem do ciała. Był czas kiedy pisklak miał suchą skórę i trzeba było to robić kilka razy dziennie, ale czy nadal mamy smarować?  Przecież mówi się, że lepiej żeby skóra sama się nawilżała i wytwarzała warstwę ochronną, ale z drugiej strony zaleca się masować dzieci, a bez smarowidła to chyba już nie tak przyjemnie..? A my, tak z rytuału i przyzwyczajenia smarujemy, może czas to zmienić?

No i masz babo placek, czyli jest rozkmina! Będzie trzeba pogadać z Búhokidem 😉 Jak to u Was wygląda?  Jakieś teorie?

Ah, no i miało być o kłopotach – Búho odwiedził słupski SOR, bynajmniej nie z chęci zwiedzania budynku, a z okropnym bólem żołądka. Na szczęście po kilku kroplówkach wrócił do nas, co prawda nie w idealnym stanie zdrowia, ale z lepszym samopoczuciem i po południu ruszyliśmy dalej..

Ciekawostka: Powiat Słupski od jakiegoś czasu markuje się wizerunkiem sowy.

cdn..

rodzicem być..

Od 3 tygodni i 2 dni jestem mamą malutkiego, pięknego, bystrego, charakternego, najkochańszego Búhokida:)) – widać, że matka pisze 😛

buhokid

Świat miał stanąć na głowie, miało przyjść zmęczenie, dołki i radości, wielka niewiadoma „o co temu maluszkowi chodzi??”, tony zakupkanych pieluch, niekończąca się sterta prania i prasowania, ani chwili dla siebie, karmienie, spanie, kupkanie, spacerki, katarki, ulewanie, kolki… no i wszystko jest, tak właśnie i nie inaczej!! Są momenty, w których marzę o takim przycisku „PAUZA” i mam tylko nadzieję, że nie jestem jedyną matką, która ma takie momenty!

A to te piękne momenty, których jest zdecydowanie więcej:

Pomimo tych wszystkich trudów, zmęczenia i niekiedy bezradności jestem najszczęśliwsza na świecie!! To jest niesamowite jak zmienia się życie w jedną sekundę. W momencie kiedy to maleństwo, które przez 9 miesięcy rozwijało się w brzuchu, nagle, po długich godzinach męki porodowej, ląduje na brzuchu, łzy radości płyną bezwiednie, a Ciebie już nic nie obchodzi tylko ten maluch!! Coś niesamowitego! W takim momencie wiem, że warto było! Warto było znosić trudy ciąży, warto było zacisnąć zęby i przeżyć każdy kolejny, co raz bardziej bolesny skurcz, że warto było poświęcić swoje dotychczasowe życie i zacząć ten nowy etap!!

A żeby nie było, to łatwo nie było! Búho się rozchorował na 2 dni przed porodem i nie mógł mi towarzyszyć w całej „imprezie”, poród był dość trudny, ale lekarze na szczęście oszczędzają informacji, i w szpitalu nas przetrzymali o jeden dzień dłużej. Po tygodniu od porodu dostaliśmy kataru i nas 2 tygodnie trzymał.  A teraz bóle brzuszka maluszka i bezsenność! Macierzyństwo daje mi w kość od początku!

Oto efekt, ta pierwsza od lewej to ja:

Dobra, to tyle na dziś, Búhokid wzywa!

búhoshkowo-macierzyńskie przemyślenia

Zaczął się 8 miesiąc mojej ciąży, a wraz z nim sny o porodzie, karmieniu i lekka panika! Sięgnęłam zatem do lektur dotyczących pierwszych dni z noworodkiem i czytam, rozważam, przypominam sobie wszystko co zasłyszane i podejrzane. Mam ogromną nadzieję, że mój instynkt mnie nie zawiedzie, bo póki co mam mętlik od tych informacji! Jedno jest pewne – Tracy Hogg do mnie przemawia!

Zaobserwowałam ostatnio pewne zjawisko. Wśród świeżo upieczonych rodziców w moim otoczeniu wyłoniły się dwie grupy. Jedna grupa to „jak będziesz mieć swoje dziecko to zobaczysz”, czyli rodzice, którzy w ten sposób reagują na wskazówki, czy moje teorie, co pewnie ma w sobie dużo prawdy, ale czy naprawdę jeśli nie masz jeszcze dziecka, nic nie możesz trafnie zasugerować? Druga grupa to rodzice reagujący „my robimy tak i to dla nas jest ok, to działa”, czyli rodzice którzy przyjęli strategię, trzymają się jej i akceptują, że można postępować inaczej i nie negują odmiennych teorii, ale też nie przyjmują rad. (drodzy rodzice – spokojnie, nie mam pretensji)

Jedna i druga grupa ma wiele racji i wiele doświadczeń, ale także wiele niepewności, z którymi muszą się zmagać w swoich nowych rolach – podziwiam ich za to, bo spisują się wspaniale. Obserwując ten rodzicielski świat, nabieram nadziei, że znajdziemy z búho nasz sposób na rodzicielstwo i będziemy dobrymi rodzicami, a nasze postępowanie będzie działać na naszego maluszka 🙂 A rady innych będą zawsze mile widziane, chociaż dziś nie wiem jaka będzie moja reakcja na wszelkie wskazówki i do której grupy się zakwalifikuję.

Taką dodatkową grupą są rodzice-dziadkowie, którzy trochę patrzą na nas, współczesnych rodziców i pukają się w czoło – „tyle dzieci się wychowało bez tego czy tamtego.. i żyjecie, coś z wami nie tak?” – hehehe i oni też mają dużo racji 😉 A, no i złota prawda: „każde dziecko jest inne” – czyli teorie, książki i broszury do kosza!

Z tych przemyśleń i lektur wyłoniło mi się kilka założeń:

– trzeba z dzieckiem dużo rozmawiać już od pierwszego dnia – nie tylko do niego mówić, ale i słuchać

– nie chcę karmić „na żądanie”, pewnie spotkam się z lawiną krytyki, ale cóż, takie jest moje założenie

– chcę podróżować z dzieckiem i nie chcę ze wszystkiego rezygnować – pewnie usłyszę, że jestem niepoprawną marzycielką, ale co tam, takie jest moje założenie!

A tak zaczynamy dzień z búhokidem, kopniaki – nasze esperanto:

buhokid

mikołajkowy orkan Ksawery i zwichrowane myśli

ksawery

Nadszedł orkan Ksawery, a z nim śniegi, burze, wichury i zamiecie. Pogoda absolutnie nie sprzyjała spacerom, szczególnie w dużym brzuszkiem i zachwianą równowagą 😉 ale za to bardzo sprzyjała zaszyciu się w domowym zaciszu, przy świecach (bo prąd poszedł z wiatrem w świat), dobrej lekturze i przemyśleniom…

Coraz bardziej czuję mijający czas i zbliżający się koniec pewnej ery. Mam takie nieodparte wrażenie, że muszę jeszcze tyle zrobić, a czasu mam coraz mniej. Prześladuje mnie myśl, że jak nie ogarnę pewnych rzeczy przed narodzinami búhokida, to już nigdy ich nie ogarnę. (mój búho mi to wybija z głowy i postanawiamy sobie, że nie będziemy tymi rodzicami, którzy zatracają się w rodzicielstwie i zamykają w domu zapominając o sobie!)

A do tego co mam do zrobienia w ramach samorealizacji dochodzi jeszcze przygotowanie do bycia mamą i tutaj pojawiło się uczucie, o którym już dawno zapomniałam.. ten stresik przed sesją zimową, kiedy wiesz że się zbliża, wiesz że trzeba zacząć naukę, ale  zawsze  „wyskoczy coś po drodze”, i tak robisz wszystko na ostatnią chwilę… jednakże, w przypadku porodu „due date” jest nieznany, a chcesz się przygotować jak najlepiej… hmm, dlatego po nocach czytam i staram się zdobywać wiedzę na temat opieki nad noworodkiem, potem śnię o tym wszystkim, a rano stwierdzam, że jest tyle różnych teorii, że można by skończyć studia z tej dziedziny, a i tak magistrem się nie zostanie. Bo:

smarować oliwką? nie smarować oliwką?

czyścić uszka? nie czyścić?

myć wodą? myć mydłem?

zanurzać uszka? nie zanurzać?

pieluszki jednorazowe? pieluszki wielorazowe?

odbijać? nie odbijać?

….

i bądź tu mądry!

A przez tego całego Ksawerego zapomniałam o mikołajkach 😦